Wróciło do mnie jak bumerangiem pytanie – czy praca może (powinna) być pasją? Parę lat temu w Szwajcarii ogromną dyskusję wywołała książka «Ich bin Sexarbeiterin» (dosł. Jestem pracownicą seksualną) – KLIK. Okazało się, że dotychczasowe podejście związane z tym, iż pracą prostytutki zajmują się osoby do tego w jakichś sposób zmuszane, czy to przez sytuację życiową (czy nawet jakieś osoby) nie do końca musi być prawdziwe. W książce, która jest pewnym zbiorem listów-biografii, pojawiły się bowiem wypowiedzi, że praca prostytutki może być spełnieniem najskrytszych marzeń a nawet stać się pasją. W jakiś sposób zawaliło się tutaj myślenie, iż są to osoby, które mogą potrzebować pomocy. Bo czyż osoby, które żyją swoją pasją nie są szczęśliwcami;-) I właściwie to one powinny pomagać ludziom zrozumieć samych siebie w drodze poznania swojej pasji… Czyżby więc stare, konserwatywne podejście nie okazało się w tym momencie czymś totalnie odwrotnym;-)
Ale miałem przecież zastanowić się nad samym sobą… Pisałem kiedyś, że praca z uchodźcami wymaga umiejętności oddzielenia pracy od życia prywatnego. Pamiętacie, gdy mówiłem, wspominając radę mojej pierwszej szefowej domu dla uchodźców, że wracając do domu muszę powiesić swój roboczy „fartuch” na wieszaku w pracy. Tak jak rzeźnik, który wychodzi ze swojej rzeźni (chyba zbyt obrazowe i okrutne porównanie;-) Z drugiej strony – przecież pasja to coś, co istnieje w człowieku ciągle. Tu nie ma oddzielenia na część prywatną i zawodową. I jak tu człowieku się w pełni zaangażować;-)
Wydaje mi się, że w życiu wyrastamy ciągle z „różowych” okularów. Na początku coś jest wspaniałe, cudowne, doskonałe… Potem spadamy na ziemię i widzimy sytuację w bardziej rzeczywisty sposób. Okazuje się, że są rysy i zadrapania a także miedzy bielą i czernią mnóstwo odcieni szarości. I trzeba w jakiś sposób …na nowo się zakochać. Być może tak jest i z pasją. Praca może się nią stać w bardziej kontrolowany sposób. Jest przecież czymś codziennym. I do tego trudu trzeba się przystosować. Przypominają mi się w tym miejscu spotkania z naszymi zadłużonymi uchodźcami. Wielu z nich nie radzi sobie z gospodarowaniem pieniędzmi. Gdy zaczynają pracować i dostają wypłatę, wydają ją bez opamiętania a co za tym idzie nie stać ich na codzienne rachunki, opłacanie kasy chorych i popadają w długi. Próbujemy rozbijać płatności na raty i uczyć kontrolowania wydatków. Czasami spotykamy się kilkanaście razy. To żmudne rozmowy, przekonywanie, szukanie kompromisów… Efekt jest też nie zawsze do końca oczekiwany…. Ale koniec końców daje satysfakcję. Może tak właśnie jest z pasją? Tą bez idealizowania i „różowych” okularów;-)
Zacząłem od książki o seksworkerkach (bo dzisiaj już używanie słowa „prostytutka” może być obraźliwe) a skończyłem na pozbywaniu się „różowych” okularów w odkrywaniu pasji. To ci dopiero;-) Podejrzewam, że mój mistrz Platon mógłby poczuć się zadowolony. Przecież on z lubością przyglądał się, jak szlachetna idea staje się czymś przyziemnym i zwykłym. Jak w naszym ludzkim wydaniu dochodzi do jej „uczłowieczenia”. Pytanie – czy namiastka może udawać ciągle coś naprawdę wartościowego;-)
Pozdrawiam
Ceramik
PS. Właśnie przeczytałem dzisiejszy wpis Luci i zdałem sobie sprawę, że popełniłem pewną gafę. Co prawda w podanej wyżej książce brak wypowiedzi panów zajmujących się „najstarszym zawodem świata”, ale w ramach pewnej rzetelności trzeba nadmienić. że są też tzw żigolaki, hustlerzy, callboye, seksworkerzy czy męskie prostytutki. I oczywiście wykonywanie tego zawodu nie łączy się tylko i wyłącznie z jedną płcią.
Dodaj odpowiedź do hanjaa Anuluj pisanie odpowiedzi